Nawet na emigracji trzeba jakoś żyć, a to często wiąże się z
korzystaniem z przeróżnych usług. Od warzywniaka począwszy, przez krawca,
mechanika, lekarza, a skończywszy na ubezpieczeniach czy innych architektach. O
ile w kraju ojczystym pewni usługodawcy (jak nie większość) naturalnie
pojawiają się w naszym życiu, o tyle na obczyźnie przychodzi moment (zazwyczaj
wyjątkowo znienacka) kiedy orientujemy się, że absolutnie nie mamy pojęcia
gdzie skręcić. W przypadku nieinwazyjnych lub mało kosztownych usług jakoś
można przeboleć gorszy wybór ale problem pojawia się, gdy w grę wchodzą
nieodwracalne zabiegi. Tutaj trzeba wkleić indywidualne priorytety. W moim
przypadku dotychczas był to mechanik, fryzjer i największy kaliber – dentysta!
Marketing szeptany zawsze wydawał mi się być optymalnym
źródłem promocji, które weryfikowało słabe jednostki na rynku więc postanowiłam
zacząć od polecanych usługodawców. Niezależnie od interesującej mnie dziedziny
zawsze ale to zawsze byłam wysyłana do jakiegoś AMICO (nieważne, że był to AMICO
tylko ze słyszenia) lub opcjonalnie specjalisty, który okazywał się
WUJKIEMSZWAGRADZIADKA. Osoby te oczywiście były najlepsze w swoim fachu, a cała
reszta świata mogła im buty wiązać. Z czasem okazywało się, że we Włoszech znana
z psychologii zasada wzajemności jest bardzo silna, a specjaliści najczęściej
wkupywali się w łaski polecających ich osób pożyczeniem szklanki cukru lub
byciem Wujkiemszwagradziadka, który kiedyś dziecka im przypilnował. Tak oto
zaczęła się moja przygoda z badaniem rynku usług we Włoszech.
Na pierwszy rzut poszedł mechanik, a raczej mój samochód, któremu ktoś przyłożył w bok na
parkingu (ponoć to norma, ja wyłam przez dwa dni), a zająć się miał nim „niezbyt
drogi Amico mojego Amico”. Po kilku dniach zamiast mojej perełki odebrałam
zwycięzcę w konkursie na „jednokolorowe graffiti 3D w kategorii Picasso”.
Więcej smug robię tylko ja myjąc okna! Później z innym Amico w ramach serwisu klimatyzacji
przeszliśmy podtrucie jakimś wtłoczonym gazem, który okazał się mało przyjemny
dla ludzkiego układu oddechowego. Prawdziwy stres pojawił się kiedy pierwszy
raz w życiu perełka odmówiła współpracy i przy prędkości 90 km/h po prostu
zgasła. Nauczona doświadczeniem powstrzymałam się od zasugerowania mi kolejnego
złotego mechanika i z modlitwą na ustach zaholowałam samochód do najbliższej
stacji zajmującej się autoelektryką. Bingo! Jak w zegarku – diagnoza po 15
minutach, części zamówione, naprawione auto odstawione pod dom następnego dnia.
Można? Można! Teraz ja mam Amico do polecania innym!
Akcja „wesele znajomych” łączyła się z odwiedzeniem fryzjera, którego oczywiście jeszcze nie
miałam w swoim zbiorze jako godnego zaufania, więc przyjęłam analogiczną do
mechanika taktykę. Na całe szczęście w salonie towarzyszył mi mój Amico polecający
fryzjerkę (oczywiście była to Amica, a w praktyce dziewczyna jego
współpracownika, której wcześniej na oczy nie widział), więc istniało pewne
pole manewru do ewentualnej ucieczki. Na jeszcze większe szczęście przede mną
była długa kolejka klientek, dzięki czemu miałam przekrój tego, co mogłoby się
pojawić na mojej głowie gdybym tylko podjęła wyzwanie. Tym samym salon
opuszczała jedna po drugiej: kobieta-juka, kobieta-fale Dunaju, kobieta-smigol,
kobieta-gniazdo dla jaskółek + jaskółka, etc. Po mniej więcej godzinie
patrzenia na efekty pracy pani fryzjer przypomniałam sobie, że jeśli tylko
poświęcę moim długim, prostym włosom 15 minut, to wyglądają one bardziej niż OK
i na pewno docenią fakt, że nie pozwoliłam z nich zrobić siedliska na dzikie
zwierzęta. Zmyliśmy się z moim Amico po angielsku, a następnie część z owych klientek
spotkaliśmy na weselu. Tym razem 1:0 dla mnie!
Poważny dylemat pojawił się z pierwszą potrzebą odwiedzenia dentysty, która nie miała mieć nic
wspólnego z prewencyjnym, corocznym przeglądem a szła bardziej w kierunku
ratowania życia (albo ten ból zniknie albo skoczę z mostu!). Do tematu
podeszłam dużo ostrożniej, bo błąd mógł kosztować w najlepszym przypadku
niepotrzebny ból a w najgorszym nawet nie chcę myśleć co. Doradcą tym razem
okazał się człowiek z ładnymi zębami, o którym wiedziałam, że jest w trakcie
przeprowadzania wieloetapowego leczenia czegoś skomplikowanego w jamie ustnej. Dentysta
miał okazać się sympatycznym, solidnym, skutecznym i bezbolesnym lekarzem
specjalizującym się dokładnie w tym co mnie bolało. Zapomniał dodać, że pan
doktor ma syna uczącego/doskonalącego się na pacjentach, którego padłam ofiarą.
Summa summarum z pewnością nie byli rzeźnikami, ja żyję ale ząb nie. Chcę
wierzyć, że w czyich rękach bym nie skończyła takie rozwiązanie było najlepsze.
Takich opowieści będzie jeszcze kilka. Za niedługo otworzy
się nowy rozdział pt. „ekipa remontowa”, która już dostarcza rozrywki ale o tym
za jakiś czas.
m.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz